czwartek, 11 lutego 2016

WYBRAĆ NIEBIESKĄ TABLETKĘ

krzysztofwinnicki.blogspot.com
ECCETTO - KOTOK

Oglądając film, któryś kolejny raz, z nadzieją rzucam pytanie o ciąg dalszy fabuły, czy dzisiaj spektakl zakończy się tak samo jak poprzednim razem, czy też może będzie inaczej. Zawsze widzę te rozbawione twarze, które mówią - przecież już widziałeś ten film. Tak, odpowiadam, ale może od tamtej pory coś się zmieniło! Niestety wzdycham, kolejny raz rozczarowany, w tym produkcie nic się nie zmienia, tak jak było jest i nadal. To mnie trochę dziwi, jak na nasze wciąż skromne możliwości techniczne, nikt z twórców nie pomyślał, tak jak nie przymierzając chociażby dżezmeni z dżemowaniem, jak Cortazar z Grą w kulki, aby choć odrobinę zmienić dzieło. Nie trzy części Matrixa, a każda kolejna coraz to gorsza, a ostatnia już porncornowa. Ale lepiej jeden film, który ma kilka modyfikacji, i tak np. mamy trzy części filmu albo i cztery, lub pięć, i wtedy moje pytanie jest zasadne, bo co by się stało gdyby Neo wybrał niebieską tabletkę a nie czerwoną? Taka modyfikacja na poziomie scenariusza, tego elementu w filmie, który jest władcą omalże absolutnym, tym, który nadrzędny, panuje nad dziełem, konstruuje je, kreuje i ogranicza, już daje to inny film, a jednak. I być może, że taka brutalna modyfikacja to zbyt wiele, obiecywana epoka osobliwości jeszcze nie nadeszła, ale inne drobne wręcz zmiany, przy kinie zakładanym już na poziomie scenariusza (wielowątkowego), że będzie to kino arcydzielne, lub co najmniej kultowe. Budzi bowiem pewien niedosyt, że powtórzę za pingwinem: oglądać, oglądać, oglądać z filmu Na fali-to polski tytuł tej produkcji, i tak nawiasem to też temat na sążną analizę, której można by się podjąć i opisać, kiedy, nie wiem, o polskich tłumaczeniach tytułów dzieł wszelakich produkcji, to musi być czymś podszyte, te inne tłumaczenia, owo słynne lost in translation, te socjotechniczne manipulacje dotyczące zamiany sensów tytułów, wielce mówiące, jak fałszowanie map przez naród radziecki, tak aby zaciemnić, zmylić, w błąd wprowadzić!
Czy powstanie z Miasta 44 mogłoby skończyć się inaczej. Zwycięstwem, a nie klęską? Po wywiadzie z reżyserem Komasą, który powiedział, że nie brał udziału w powstaniu, tutaj przerwę na moment i przywołam piękną scenę z filmu Siekierezada wg prozy Steda, gdy ma dojść do bójki w wiejskiej knajpie, i już to pojawia się nowy bohater, który ratuje bohatera głównego z opresji mówiąc, zawołać chłopaków? Do burdy nie dochodzi, ale chwilę później główny bohater pyta, jakich chłopaków, nowy bohater mu odpowiada, z powstania. A jak wiadomo tych chłopaków dawno już nie ma, zostali zabici, w boju, a aktor słuchając się scenariusza, będąc mu całkowicie uległym posłużył się kłamliwą metaforą, która właśnie na usługach scenariusza jest. To istna, bez wyjścia jest pułapka!
Co do burd, wiejskich, bijatyk, opowiem o tej, w której uczestniczyłem, lub też nie, mimo mej woli. Gdy zażywałem wywczasu nad polskim morzem, kupiłem, nie pojechałem do knajpy oddalonej o około pięć kilometrów od miejscowości De. Tam, po przybyciu, a był to gorący lipiec, kupiłem dwa kuflowe piwa i z nowym aparatem fotograficznym w plecaku usiadłem na placu przed gospodą. Było bardzo przyjemne letnie późne popołudnie. Gdy doszło do rozróby, bójka toczyła się wokół mnie z czterech stron. Tuziemcy, miejscowe chłopaki napadły na turystów, siedziałem w środku niczym uwięziony fotoreporter na wojnie, z zainteresowaniem przyglądając się wydarzeniu, które jak cyklon, w którego bezpiecznym oku siedziałem, przetaczał się wokół, niszcząc, demolując swoje ofiary. Przez moment czułem się kimś ważnym, szczególnym, owym słynnym axis mundi, osią uniwersum, trwało to chwilę, i choć wiem, że niszczycielska ta siła nie sposób wyróżniać kogokolwiek, ale dziękuję, przeżyłem, udało się. Doświadczyłem pełni życia. Po zdarzeniu, kiedy nastał spokój, emocje opadły, herszt bandy podszedł do mnie, usiadł obok mnie i powiedział, jak cię zobaczyłem, wiedziałem, że nie mogę cię ruszyć!

Wrocław, 28012015

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz