W każdym z nas tkwią nieopanowane instynkty. Siła atawizmu pcha człowieka umiarkowanie i na skalę możliwości, tak aby zaspokoić te tłumione i nieuświadomione popędy. NWO walczy z tym jak może, i co napawa nadzieją nie zawsze wygrywa. Prekursorskim dziełem filmowym, które zmierzyło się z tym problemem był przeciekawy, francuski (sic!), kino bowiem francuskie, tak jak obyczajowość, aczkolwiek, wciąż wypowiadam się o obyczajowości, którą lansuje Wielka Narracja poprzez swoje światowe oddziały kulturalno-propagandowe, co przekłada się na kompletnie fałszywy odbiór wszelkich nacji i języków! Poznanie filmowe, bo o nim mowa, jest antypoznaniem! Lecz ilu z nas zdaje sobie z tego sprawę, a ci, którzy o tym wiedzą, nie raz, i nie dwa razy przyłapało się cytując prawdę kina jako prawdę objawioną! Fakt! Wracając, filmem tym był uroczy sanjensfikszyn pod tytułem, taram, Barbarella. I tam właśnie radosny akt spółkowania, akt tzw. miłości odbywał się za pomocą dłoni partnerów, i już nie pamiętam czy również w tym miała udział pigułka potencjalna. I owszem aby przełamać zakusy, również w tej, tamtej narracji, znalazł się dziki, ten, który wolny od konwenansów już panujących, wprowadzonych jako przedwczesny zabieg filmowy, i pokazując swój męski atawizm siłą perswazji czy też szantażu zmusił główną bohaterkę, tam Dżejn Fonda, notabene amerykański dodatek w tym filmie, do miłości i jej aktu ściśle konwencjonalnego!
Wracając, odchodzę od tej filmowo-erotycznej tematyki, z powrotem do głównego tematu, a mianowicie atawizmu męskiego i jego czynu wędkarskiego!
Aby zapoczątkować sezon wybrałem się nad Nidę. Ta, a jakże, jedyna spośród polskich rzek płynie odwrotnie bo z północy na południe, i chyba dlatego przepływa przez Pińczów, dawną stolicę najbardziej postępowego polskiego stronnictwa religijnego Braci Polskich. Nakopałem glizd, kupiłem awaryjnie białe robaki, w drogę! Aura sobotnia to na przemian Śnieżna Krupa, deszcz, również słońce! Nad wodą ziąb, wiatr ustawiczny, 4 stopnie! Zbliża się pora kolacji świątecznej, a wraz z nią główne danie-ryba! W drogę, pomyślałem, nie zrażony, aby sprostać wyzwaniu i rybę przynieść na kolację, tak jak dawniej atawistycznie bywało! I ciach zacięcie, spławik pod wodę, jest, lekki odjazd, grzechot hamulca, ciągnę, i już grzbiet widzę, lekko wygięty, falujący ponad falami. Mam rybę, chwila, i już bez podbieraka chwytam w garść i na brzeg!
Ryba leszcz, wyciągam miarę, ...
mierzę,
i mierzę, ile tej kolacji mam, a tu czuję, kolega, Brat Mniejszy, którego zjeść chciałem, wysypany całkiem, tarłową wysypką! Mane, takel, fares, mantruję, w końcu z tym rozdzielono nic nie wyjdzie! po krótkiej acz dramatycznej decyzji, ryba do wody, z powrotem do tej prawie lodowatej. Brat Mniejszy leży i nawet płetwą nie ruszy, ...
krótka reanimacja, ...
i już z powrotem w Nidzie!
Na kolację przepyszna sałatka warzywna bez ryby z Rzeki!
Młodzawy, 05.04.2015
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz