 |
BARBER |
Przy ostatniej bytności u fryzjera zagaiłem rozmowę: kiedyś włosy to był synonim wolności, pamiętam, że zawsze chciałem mieć długie. Patrzę w lustro i widzę łysego faceta i myślę gdzie są te niegdysiejsze śniegi, ach drogi Villonie. Siedzę na tym fotelu i opowiadam fryzjerowi o fryzjerze. Ten w białym fartuchu, z dużym brzuchem, włosami wybrylantowanymi i z fryzjerskim ikonicznym już wąsikiem, w przyciemnionych okularach, z papierosem, oczywiście zapalonym, klepał mnie po głowie ukierunkowując ją do ruchu grzebienia, nożyczek i o zgrozo, maszynki do strzyżenia. Całe moje dzieciństwo to marzenie o włosach długich, gdzie oczywiście wszyscy nosili je krótkie. I ten okrutny-ha, ha-zabieg mojej mamy, która wysyłając mnie do tego oprawcy kazała mi się obciąć po męsku! To "po męsku" mnie na tyle podkręciło, że całkowicie zwiedziony utraciłem czujność. Gdy przyszedłem do zakładu, chyba jak co dzień siedzieli tam koledzy fryzjera, stolik z czasopismami wyczytanymi tak, że już prawie nic już wyczytać z nich nie było można. I ta ustawiczna konwersacja fryzjera, gdy ja czekałem jak na wyrok, samotny kilkulatek w zakładzie fryzjerskim. I nagle, następny, to ja, zeskakuję z krzesła, marząc aby tym razem fryzjer posadził mnie na tym dużym fotelu przed lustrem. On jednak jak w koszmarze podsuwa mi mały obrotowy fotelik. Ja chcąc, nie chcąc, wdrapuję się w pąsach nań i na pytanie jak cię ostrzyc, wściekły i bezsilny ratuję się jeszcze z dumą odpowiadając, po męsku! Po chwili ten klepie mnie w tył głowy, a warkot maszynki przyłożonej do karku i podcinającej mi wysoko włosy uzmysławia mi, że wpadłem w bezwzględną pułapkę słowa i jego znaczenia. Moja duma zwiodła mnie, kobiecy spryt osiągnął swój zamysł. Byłem nieszczęśliwy i wściekły. Moja wolność została pogrzebana.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz